Na początku był Chaos. Z niego wyłonił się Porządek… A co było wcześniej?
Seji w 23. edycji Karnawału Blogowego zadał właśnie takie pytanie. Co było zanim zagraliście pierwsza sesję? Moja historia nie jest pewnie wyjątkowo ciekawa, ale w ramach wspominania starych, dobrych czasów, które są stare i dobre, głównie dlatego, że już ich nie ma, a my byliśmy wtedy młodsi i piękniejsi, podzielę się swoją opowieścią o początkach.
Dawno, dawno temu w odległej Galaktyce… Wróć! W latach późnych 80. i wczesnych 90. ostatniego wieku ubiegłego tysiąclecia miałem już z fantastyką sporo wspólnego. Czytałem wtedy głównie science-fiction. I jak każdy lubiłem gry. Komputerowe dopiero pojawiały się w postaci automatów, więc każda odskocznia od Chińczyka warta była uwagi. Pierwszym krokiem były publikacje Encore, magazyn Razem z artykułami Ciesielskiego. Najpierw był Labirynt Śmierci. Pierwszy prawdziwy przedsmak dungeon crawla. Potem Ratuj swoje miasto, Wojna o Pierścień, Gwiezdny Kupiec, TransSolar, Odkrywcy Nowych Światów. Na koniec gra Magia i Miecz (udało mi się zdobyć któreś tam wznowienie), czyli Talizman. To wciągnęło mnie w gry okołofantastyczne na dobre. Główni winowajcy to Tomek (on miał ów nieszczęsny Labirynt Śmierci) i Szymon (który mnie namówił).
Szymon parę lat później poznał mnie z Michałem, trzy lata starszym kolegą i zarazem sąsiadem z klatki obok. Jak się szybko okazało łączyła nas nie tylko przyjaciółka (Amiga, Commodore Amiga), ale i zainteresowanie fantastyką. To Michał posunął mi Fenixa z artykułem Sapkowskiego. Po przeczytaniu natychmiast zacząłem rysować lochy. Format A2. Do dziś pamiętam, że nawałem je Lochami Kooh-i-noora. O tym, że to diament Góra Światła dowiedziałem się dużo później. tedy był to dla mnie napis na gumce. To było chyba tuż przed wakacjami.
Po wakacjach Michał wpadł do mnie z 2. numerem Magii i Miecza. Tym razem chodzi o czasopismo. Nie da się ukryć, że przedsiębiorczy z niego facet. Zanim się dobrze zorientowałem miał już dwa pozostałe (1. i 3.) i kompletną grupę. Brakowało tylko jelenia Mistrza Gry. Tak zacząłem prowadzić Kryształy Czasu. Przez drużynę przewinęło się parę osób. Był Szymon (a jakże), Michał, Igor, Krzysiek, drugi Michał, Artur, Jacek. I cała masa ludzi-meteorów. W KC-ty graliśmy regularnie klika lat. Dokładnie nie pamiętam, ale ze trzy na pewno. Wróćmy jednak do pierwszych sesji.
Na pierwszy ogień poszły „jedynki”. Mechanika była rozpisana w przygodzie, pośrednie wartości wyliczone, a i tak gubiłem się w gąszczu cyferek. Z matmy zawsze byłem niezły, ale nie ogarniałem wszystkiego. Na dodatek, oprócz gracza i MG (czyli mnie) w sesji jako słuchacz uczestniczyło zawsze jeszcze kilka osób. Wtedy na szczęście nie było jeszcze presji, na odgrywanie postaci itp. Próbowaliśmy grać według dopiero poznawanych reguł i cieszyliśmy się z tego jak wychodzi. Presja przyszła dużo później i ukatrupiła nam nie jedną sesję. Parę osób wycofało się nawet z prowadzenia i/lub gry.
Kolejnym krokiem była pierwsza własna przygoda. „Jedynki” skończyły się błyskawicznie, a rozbuchany apetyt nie pozwalał czekać na kolejne zeszyty Magii i Miecza. Scenariusz miałem prosty – ktoś wynajmuje drużynę, do odbicia porwanej córki. Narysowałem kawałek mapy, rozpisałem jakichś bandziorów i rozpoczęliśmy. Dziś już na szczęście pamięć oszczędza mi przykrych wspomnień. Wyszło w każdym razie tak sobie. Gracze błyskawicznie dotarli na miejsce, wycięli bandytów w frontalnym ataku i rozdałem PDki. To była pierwsza lekcja, że pisanie scenariuszy wymaga jednak nieco więcej przygotowania.
W tym okresie zebrałem gro doświadczeń, zawarłem sporo znajomości. Z pierwszej grupy chyba tylko Jacek gra i aktywnie zajmuje się grami fabularnymi. O ile mi wiadomo nadal silnie związany jest z Kryształami Czasu.
Z tego okresu pamiętam jeszcze jak na Wzorkonie (taki dawny łódzki konwent, z czasów gdy się ich nie odwoływało na tydzień przed rozpoczęciem) poskarżyłem się Arturowi Szyndlerowi, że strasznie dużo liczenia w tych Kryształach Czasu. Odpowiedział mi, że nikt z osób, które zna i opanowały ich mechanikę, nie miał kłopotów na maturze z matematyki. Pięć lat później potwierdziły się jego słowa. Nie pozostaje więc nic innego jak wprowadzić do szkół obowiązkową grę w Kryształy Czasu, aby podnieść zdawalność u abiturientów. Może jeszcze dzięki temu wrócą stare dobre czasy (zarówno w RPG, jak i w maturalnych wynikach).
Dalej było już prościej. Nie byłem jedyny, a mieszkając w dużym mieście jakoś sobie radziłem. Na studiach podczas pierwszego integracyjnego spotkania Zbyszek rzucił jakiś dowcip o jeźdźcu szarżującym z dwuręcznym mieczem i następnego dnia już dyskutowaliśmy o RPG, które nam obu nie było obce. Tak dołączyłem do drużyny (Zbyszek, Dominik, Wiktor) razem z Arturem. Wytrzymało trzy lata. Kolejną drużynę znalazłem testując bezpieczeństwo for internetowych pod kątem odporności na lukę w skrypcie phpBB. Zaowocowało to kilkoma sesjami w Monastyr (Agnieszka, Paweł, kolejny Michał, Adam). Tylko na samym początku poznawania RPG gracze byli „z łapanki”. Ktoś rozmawiał w autobusie o RPG? – za chwilę był twoim najlepszym kumplem. Zostawiało się namiary na siebie w sklepach z grami. Dopiero od zapanowania Internetu zaczęła się ostrzejsza selekcja – znalezienie gracza to nie problem, dużo trudniej o dopasowanie preferencji. Czyżby klęska urodzaju? Ja w każdym razie trochę tęsknię za czasami, gdy gry fabularne miały posmak tajemniczości i dopiero się ich uczyliśmy. To już jednak nie wróci.
Dzieki, Zuhar. Dodane. 🙂